Zawsze, gdy jechałam ze Szwajcarii do Polski, do domu pod Szczecinem, musiałam dzwonić z drogi. Jeśli tego nie zrobiłam dzwonił Adam, zatroskany, czy jestem bezpieczna, czy nic mi się nie stało. Teraz wciąż nie mogę uwierzyć, że już nie zadzwoni – mówi Józefa Szajdzicka, żona Adama Szajdzickiego, pilota nawigatora legendarnego Dywizjonu 301, który brał udział w Bitwie o Anglię, a potem pomagał walczącej w powstaniu Warszawie.

To było krótkie wspólne, ale bardzo szczęśliwe życie. Józefa mówi, że z każdym rokiem boleśniej odczuwa brak męża.

Z notatek pilota

„Wojnę 1939 r. rozpocząłem w 31 Eskadrze [Rozpoznawczej]. W drugim locie bojowym nastąpiło uszkodzenie silnika „Karasia”, którym leciałem – opowiadał kiedy Adam Szajdzicki, pilot nawigator walczący w jednostkach powietrznych, które miały chronić polskie niebo przed samolotami wroga. - Wydałem wówczas rozkaz opuszczenia samolotu. Skok ze spadochronem, a właściwie lądowanie, okazało się dla mnie bardzo niefortunne i miało decydujący wpływ na dalsze losy wojenne. To był dla mnie rzeczywiście skok pechowy. Po opuszczeniu „Karasia” i otwarciu czaszy spadochronu zauważyłem rozdarcie tkaniny na  długość blisko trzech płatów. Wyglądało ono bardzo groźnie. Opadałem z dużą prędkością. Byłem bezsilny, tym bardziej iż zacząłem wirować wokół własnej osi. Uderzyłem o ziemię tak mocno, iż w oczach mi pociemniało, a w głowie nastąpił ogromny szum. Po chwili widziałem jakieś błyski światła i kolorowe krążki. Z trudem usiadłem, ale nie czułem własnych nóg. Później położyłem się na wznak i wyprostowałem nogi. Nie wiem jak długo leżałem, ale musiało upłynąć sporo czasu nim stanąłem o własnych siłach. Był to piąty dzień wojny. Lądowałem na terenie wsi Bruśnik koło Ciężkowic. Po wielu przygodach dołączyłem do swojej Eskadry. Ze względu na dolegliwości jakie zaczęły się powtarzać (uraz kręgosłupa powstały w wyniku lądowania), zostałem dowódcą rzutu ziemnego Eskadry”*.

Niebo nad Anglią, kierunek Warszawa

Jednak przed Szajdzickim było jeszcze wiele lotów. Po klęsce wrześniowej Adam Szajdzicki, jak wielu polskich żołnierzy, przedostał się na Zachód, do Wielkiej Brytanii. Początkowo polscy lotnicy zostali włączeni, jako rezerwiści, do RAF, ale po podpisaniu w sierpniu 1940r. polsko-brytyjskiej umowy wojskowej zyskali status żołnierzy wojsk sprzymierzonych.

Do 31 października 1940 roku w Wielkiej Brytanii sformowano 10 polskich dywizjonów lotniczych, w tym 4 myśliwskie (302, 303, 306 i 308), 1 myśliwski nocny (307), 4 bombowe (300, 301, 304 i 305) i 1 rozpoznawczy (309). Cztery z nich zdążyły wziąć udział w Bitwie o Brytanię: myśliwskie 302 i 303 oraz bombowe 300 i 301 (co noc bombardowały niemieckie barki desantowe w portach północnej Francji i Belgi). Bitwa o Brytanię była pierwszą kampanią II wojny światowej przegraną przez Niemcy. Wśród lotników broniących Wysp Polacy stanowili najliczniejszą grupę (145 lotników).

Za jedną z najbardziej znaczących i skutecznych akcji uznano wyprawę sześciu bombowców z Dywizjonu 301, która została przeprowadzona 31 sierpnia 1944 r. Jej celem było zbombardowanie i zniszczenie ogromnych zbiorników paliwa w miejscowości Nomexy, 100 km na południowy zachód od Strassburga. W sumie załogi wyrzuciły 10 bomb 500 funtowych, dokonując podczas tej akcji trzykrotnego nalotu na zbiorniki i atakując cel dodatkowo ogniem działek i karabinów maszynowych. Ostatecznego zniszczenia dokonała załoga w składzie pil. s/l Stanisław Grodzicki i naw. f/o Adam Szajdzicki. Po celnym zrzucie ich bomby pojawił się czarny słup dymu, wysoki na 1 km wysokości. Zniszczono kompletnie 4 wielkie zbiorniki paliwa oraz mniejsze, w sumie 13 mln litrów paliwa.

31 marca 1943 dywizjon 301 został oficjalnie rozwiązany, a z jego personelu zorganizowana została Polska Eskadra do Zadań Specjalnych przy brytyjskim 138 Dywizjonie. Siedem polskich załóg w strukturze brytyjskiego dywizjonu tworzyło eskadrę "C". 4 listopada 1943 polska jednostka wyłączona została ze składu 138 Dywizjonu, przebazowana do Tunisu,  przemianowana na 1586 Eskadrę Specjalnego Przeznaczenia i podporządkowana dowódcy 334 Skrzydła Specjalnego Przeznaczenia. W 1944 eskadra uczestniczyła w lotach nad powstańczą Warszawę. Za swoje bohaterstwo zyskała nazwę „Obrońców Warszawy”.

4 kwietnia 1945 w Blackbushe jednostka przeformowana została w dywizjon transportowy. 18 grudnia 1946 w Chedburgh dywizjon został rozformowany i odznaczony Orderem Virtuti Militari.

Bukiet róż

Ile jeszcze mógłby opowiedzieć Adam Szajdzicki?

- Bardzo żałuję, że nie bardzo słuchałam opowieści męża, który często wracał myślami do przeszłości – przyznaje Józefa Szajdzicka. – Ale nie przepadałam za słuchaniem takich smutnych opowieści, a poza tym wydawało mi się, że mamy przed sobą jeszcze dużo wspólnego czasu.
Poznali się w Szwajcarii, w Langnau w połowie lat 90. Józefa, pielęgniarka z zawodu, namówiona przez koleżankę pojechała do kraju,  który dla wielu był i jeszcze jest przedstawiany, jak europejski raj. To miała być tylko wycieczka, krótkie wakacje, poznanie nowych, pięknych okolic. W tamtym czasie wielu Polaków emigrowało, próbowało szukać szczęścia w bogatszych miejscach Europy. Józefa nie wykluczała takiej możliwości, ale nie szukała też na siłę sposobów, aby odmienić swoje życie.

Wtedy spotkała Adama. Przystojny starszy pan, kojarzył się z innym światem, inną epoką.
- To był dżentelmen w każdym calu – mówi Józefa. – Rycerskie zachowanie wobec kobiet było dla niego normą. W dodatku miał bardzo dobre serce.  Zaczęliśmy się spotykać.

Decyzja o ślubie zapadła szybko. Dla Józefy nie była łatwa – mąż był starszy o 26 lat, ona w Polsce zostawiła dzieci – wprawdzie już dorosłe, ale z którymi była bardzo związana i nie wyobrażała sobie życia na odległość. Uspokoił ją, że wszystko się ułoży, że na pewno nikt nie będzie nieszczęśliwy.
- Zaufałam. Uroczystość ślubna miała miejsce w urzędzie, a miesiąc wcześniej w miejscowej gazetce ukazywały się zapowiedzi – na wypadek, gdyby ktoś znał powody, dla których związek nie mógłby być zawarty. Po skromnej uroczystości Józefa podjęła kilkoro gości w domu, który od tej pory stał się także jej.

Zachować pamięć

I wszystko ułożyło się tak, jak Adam mówił. Zwiedzali Szwajcarię, poznawała przepiękne górskie okolice – bardzo lubili z mężem chodzić na spacery w góry. Gdy bardzo tęskniła za Polską, za bliskimi, ściągała ich do Szwajcarii na wakacje – Adam zabierał ich w najpiękniejsze zakątki.

Albo Józefa jechała do kraju. To właśnie wtedy, gdy podróżowała samochodem, mąż  telefonował zaniepokojony. Gdy leciała samolotem był spokojniejszy, a gdy wracała, przyjeżdżał na lotnisko, zawsze z bukietem kwiatów. Przywoził też często płaszcz, bo akurat słyszał, że w Warszawie był upał i martwił się, że żona na pewno za lekko się ubrała.

Czasem i on wybierał się do Polski. Bywał wcześniej wiele razy, prowadził wykłady dla przyszłych lotników w szkole w Dęblinie, spotykał się wtedy ze znajomymi z dawnych lat. Parę razy był w domu Józefy pod Szczecinem. Przyznawał, że zmiany w Polsce przeszły jego najśmielsze oczekiwania, ale nigdy jednak nie myślał o powrocie do kraju na zawsze. Za wiele lat minęło, zbyt wiele się wydarzyło. Szwajcaria była jego domem od 1950r. Zamieszkał w niej zauroczony tym krajem, po kilku latach pobytu w Wielkiej Brytanii. Urokowi Szwajcarii poddawała się też Józefa, choć nie przypuszczała, że z Polską rozstanie się na zawsze.

Na razie miała Adama. I miało tak trwać wiele lat. Niestety, dwa lata po ślubie Adam poczuł się gorzej. Ostatnie dwa tygodnie Józefa mieszkała z nim w szpitalu. Był w dobrej formie, robił jej zdjęcia. Nie zdążył już ich wywołać. Gdy zmarł, do 87 urodzin brakowało mu kilkunastu dni.   Za zgodą Józefy został pochowany w grobowcu rodzinnym w Gorzowie Wielkopolskim, gdzie spoczywają jego rodzice, a gdzie do dziś mieszka jego siostra.

Józefa wiedziała, że nie chce zostać w Szwajcarii. W likwidacji mieszkania po Adamie pomogło jego dwóch synów, na stałe mieszkających w Anglii. Zdecydowali, że pamiątki, które zostały po ojcu-lotniku trafią do Instytutu Polskiego i Muzeum im. gen. Władysława Sikorskiego – polskiej placówki kulturalnej w Wielkiej Brytanii, która zajmuje się gromadzeniem, opieką, opracowaniem naukowym oraz udostępnianiem archiwów polskiego rządu na uchodźstwie i Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie. Już wcześniej część zbiorów Adam Szajdzicki przekazał do Muzeum Polskiego w Rapperswilu, które dla polskiej emigracji powojennej stało się symbolem niepodległej Polski.

- Mąż napisał też książkę o swoich losach, jej fragmenty były drukowane w lokalnej gazetce szwajcarskiej – mówi Józefa Szajdzicka. – Rękopis został złożony w jednym z wydawnictw poznańskich, ale nie wiem, kiedy książka się ukaże.

Książka byłaby pamiątką nie tylko opowiadającą o autorze, ale też o innych polskich lotnikach walczących na Zachodzie. Adam Szajdzicki starał się, aby pamiętały o nich młode pokolenia. W 1993 r., wraz z siostrą Heleną, ufundował Votum Lotników -  tablicę poświęconą czci poległych lotników polskich okresu międzywojennego i Polskich Sił Powietrznych na Zachodzie. Tablica trafiła do Wyższej Szkoły Oficerskiej Sił Powietrznych w Dęblinie. To jedna z czterech kopii oryginału, który 10.09.1978 r. został ofiarowany klasztorowi na Jasnej Górze podczas VI Pielgrzymki Kombatantów Polski Walczącej. Trzy pozostałe znajdują się  w amerykańskiej Częstochowie, w kościele św. Anny w Warszawie i w muzeum im. Gen. Sikorskiego w Londynie.

*W tekście korzystałam z informacji i notatek zamieszczonych na licznych portalach dot. polskiego  lotnictwa oraz Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie. Adam i Józefa

Adam i Józefa

 

Zawsze, gdy jechałam ze Szwajcarii do Polski, do domu pod Szczecinem, musiałam dzwonić z drogi. Jeśli tego nie zrobiłam dzwonił Adam, zatroskany, czy jestem bezpieczna, czy nic mi się nie stało. Teraz wciąż nie mogę uwierzyć, że już nie zadzwoni – mówi Józefa Szajdzicka, żona Adama Szajdzickiego, pilota nawigatora legendarnego Dywizjonu 301, który brał udział w Bitwie o Anglię, a potem pomagał walczącej w powstaniu Warszawie.

To było krótkie wspólne, ale bardzo szczęśliwe życie. Józefa mówi, że z każdym rokiem boleśniej odczuwa brak męża.

 

Z notatek pilota

Wojnę 1939 r. rozpocząłem w 31 Eskadrze [Rozpoznawczej]. W drugim locie bojowym nastąpiło uszkodzenie silnika „Karasia”, którym leciałem – opowiadał kiedy Adam Szajdzicki, pilot nawigator walczący w jednostkach powietrznych, które miały chronić polskie niebo przed samolotami wroga. - Wydałem wówczas rozkaz opuszczenia samolotu. Skok ze spadochronem, a właściwie lądowanie, okazało się dla mnie bardzo niefortunne i miało decydujący wpływ na dalsze losy wojenne. To był dla mnie rzeczywiście skok pechowy. Po opuszczeniu „Karasia” i otwarciu czaszy spadochronu zauważyłem rozdarcie tkaniny na długość blisko trzech płatów. Wyglądało ono bardzo groźnie. Opadałem z dużą prędkością. Byłem bezsilny, tym bardziej iż zacząłem wirować wokół własnej osi. Uderzyłem o ziemię tak mocno, iż w oczach mi pociemniało, a w głowie nastąpił ogromny szum. Po chwili widziałem jakieś błyski światła i kolorowe krążki. Z trudem usiadłem, ale nie czułem własnych nóg. Później położyłem się na wznak i wyprostowałem nogi. Nie wiem jak długo leżałem, ale musiało upłynąć sporo czasu nim stanąłem o własnych siłach. Był to piąty dzień wojny. Lądowałem na terenie wsi Bruśnik koło Ciężkowic. Po wielu przygodach dołączyłem do swojej Eskadry. Ze względu na dolegliwości jakie zaczęły się powtarzać (uraz kręgosłupa powstały w wyniku lądowania), zostałem dowódcą rzutu ziemnego Eskadry”*.

Niebo nad Anglią, kierunek Warszawa

Jednak przed Szajdzickim było jeszcze wiele lotów. Po klęsce wrześniowej Adam Szajdzicki, jak wielu polskich żołnierzy, przedostał się na Zachód, do Wielkiej Brytanii. Początkowo polscy lotnicy zostali włączeni, jako rezerwiści, do RAF, ale po podpisaniu w sierpniu 1940r. polsko-brytyjskiej umowy wojskowej zyskali status żołnierzy wojsk sprzymierzonych.
Do 31 października 1940 roku w Wielkiej Brytanii sformowano 10 polskich dywizjonów lotniczych, w tym 4 myśliwskie (302, 303, 306 i 308), 1 myśliwski nocny (307), 4 bombowe (300, 301, 304 i 305) i 1 rozpoznawczy (309). Cztery z nich zdążyły wziąć udział w
Bitwie o Brytanię: myśliwskie 302 i 303 oraz bombowe 300 i 301 (co noc bombardowały niemieckie barki desantowe w portach północnej Francji i Belgi). Bitwa o Brytanię była pierwszą kampanią II wojny światowej przegraną przez Niemcy. Wśród lotników broniących Wysp Polacy stanowili najliczniejszą grupę (145 lotników).

Za jedną z najbardziej znaczących i skutecznych akcji uznano wyprawę sześciu bombowców z Dywizjonu 301, która została przeprowadzona 31 sierpnia 1944 r. Jej celem było zbombardowanie i zniszczenie ogromnych zbiorników paliwa w miejscowości Nomexy, 100 km na południowy zachód od Strassburga. W sumie załogi wyrzuciły 10 bomb 500 funtowych, dokonując podczas tej akcji trzykrotnego nalotu na zbiorniki i atakując cel dodatkowo ogniem działek i karabinów maszynowych. Ostatecznego zniszczenia dokonała załoga w składzie pil. s/l Stanisław Grodzicki i naw. f/o Adam Szajdzicki. Po celnym zrzucie ich bomby pojawił się czarny słup dymu, wysoki na 1 km wysokości. Zniszczono kompletnie 4 wielkie zbiorniki paliwa oraz mniejsze, w sumie 13 mln litrów paliwa.

31 marca 1943 dywizjon 301 został oficjalnie rozwiązany, a z jego personelu zorganizowana została Polska Eskadra do Zadań Specjalnych przy brytyjskim 138 Dywizjonie. Siedem polskich załóg w strukturze brytyjskiego dywizjonu tworzyło eskadrę "C". 4 listopada 1943 polska jednostka wyłączona została ze składu 138 Dywizjonu, przebazowana do Tunisu, przemianowana na 1586 Eskadrę Specjalnego Przeznaczenia i podporządkowana dowódcy 334 Skrzydła Specjalnego Przeznaczenia. W 1944 eskadra uczestniczyła w lotach nad powstańczą Warszawę. Za swoje bohaterstwo zyskała nazwę „Obrońców Warszawy”.
4 kwietnia 1945 w Blackbushe jednostka przeformowana została w dywizjon transportowy. 18 grudnia 1946 w Chedburgh dywizjon został rozformowany i odznaczony Orderem Virtuti Militari.

 

Bukiet róż

Ile jeszcze mógłby opowiedzieć Adam Szajdzicki?

- Bardzo żałuję, że nie bardzo słuchałam opowieści męża, który często wracał myślami do przeszłości – przyznaje Józefa Szajdzicka. – Ale nie przepadałam za słuchaniem takich smutnych opowieści, a poza tym wydawało mi się, że mamy przed sobą jeszcze dużo wspólnego czasu.

Poznali się w Szwajcarii, w Langnau w połowie lat 90. Józefa, pielęgniarka z zawodu, namówiona przez koleżankę pojechała do kraju, który dla wielu był i jeszcze jest przedstawiany, jak europejski raj. To miała być tylko wycieczka, krótkie wakacje, poznanie nowych, pięknych okolic. W tamtym czasie wielu Polaków emigrowało, próbowało szukać szczęścia w bogatszych miejscach Europy. Józefa nie wykluczała takiej możliwości, ale nie szukała też na siłę sposobów, aby odmienić swoje życie.

Wtedy spotkała Adama. Przystojny starszy pan, kojarzył się z innym światem, inną epoką.

- To był dżentelmen w każdym calu – mówi Józefa. – Rycerskie zachowanie wobec kobiet było dla niego normą. W dodatku miał bardzo dobre serce. Zaczęliśmy się spotykać.

Decyzja o ślubie zapadła szybko. Dla Józefy nie była łatwa – mąż był starszy o 26 lat, ona w Polsce zostawiła dzieci – wprawdzie już dorosłe, ale z którymi była bardzo związana i nie wyobrażała sobie życia na odległość. Uspokoił ją, że wszystko się ułoży, że na pewno nikt nie będzie nieszczęśliwy.

- Zaufałam. Uroczystość ślubna miała miejsce w urzędzie, a miesiąc wcześniej w miejscowej gazetce ukazywały się zapowiedzi – na wypadek, gdyby ktoś znał powody, dla których związek nie mógłby być zawarty. Po skromnej uroczystości Józefa podjęła kilkoro gości w domu, który od tej pory stał się także jej.

 

Zachować pamięć

I wszystko ułożyło się tak, jak Adam mówił. Zwiedzali Szwajcarię, poznawała przepiękne górskie okolice – bardzo lubili z mężem chodzić na spacery w góry. Gdy bardzo tęskniła za Polską, za bliskimi, ściągała ich do Szwajcarii na wakacje – Adam zabierał ich w najpiękniejsze zakątki.

Albo Józefa jechała do kraju. To właśnie wtedy, gdy podróżowała samochodem, mąż telefonował zaniepokojony. Gdy leciała samolotem był spokojniejszy, a gdy wracała, przyjeżdżał na lotnisko, zawsze z bukietem kwiatów. Przywoził też często płaszcz, bo akurat słyszał, że w Warszawie był upał i martwił się, że żona na pewno za lekko się ubrała.

Czasem i on wybierał się do Polski. Bywał wcześniej wiele razy, prowadził wykłady dla przyszłych lotników w szkole w Dęblinie, spotykał się wtedy ze znajomymi z dawnych lat. Parę razy był w domu Józefy pod Szczecinem. Przyznawał, że zmiany w Polsce przeszły jego najśmielsze oczekiwania, ale nigdy jednak nie myślał o powrocie do kraju na zawsze. Za wiele lat minęło, zbyt wiele się wydarzyło. Szwajcaria była jego domem od 1950r. Zamieszkał w niej zauroczony tym krajem, po kilku latach pobytu w Wielkiej Brytanii. Urokowi Szwajcarii poddawała się też Józefa, choć nie przypuszczała, że z Polską rozstanie się na zawsze.

Na razie miała Adama. I miało tak trwać wiele lat. Niestety, dwa lata po ślubie Adam poczuł się gorzej. Ostatnie dwa tygodnie Józefa mieszkała z nim w szpitalu. Był w dobrej formie, robił jej zdjęcia. Nie zdążył już ich wywołać. Gdy zmarł, do 87 urodzin brakowało mu kilkunastu dni. Za zgodą Józefy został pochowany w grobowcu rodzinnym w Gorzowie Wielkopolskim, gdzie spoczywają jego rodzice, a gdzie do dziś mieszka jego siostra.

Józefa wiedziała, że nie chce zostać w Szwajcarii. W likwidacji mieszkania po Adamie pomogło jego dwóch synów, na stałe mieszkających w Anglii. Zdecydowali, że pamiątki, które zostały po ojcu-lotniku trafią do Instytutu Polskiego i Muzeum im. gen. Władysława Sikorskiego – polskiej placówki kulturalnej w Wielkiej Brytanii, która zajmuje się gromadzeniem, opieką, opracowaniem naukowym oraz udostępnianiem archiwów polskiego rządu na uchodźstwie i Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie. Już wcześniej część zbiorów Adam Szajdzicki przekazał do Muzeum Polskiego w Rapperswilu, które dla polskiej emigracji powojennej stało się symbolem niepodległej Polski.

- Mąż napisał też książkę o swoich losach, jej fragmenty były drukowane w lokalnej gazetce szwajcarskiej – mówi Józefa Szajdzicka. – Rękopis został złożony w jednym z wydawnictw poznańskich, ale nie wiem, kiedy książka się ukaże.

Książka byłaby pamiątką nie tylko opowiadającą o autorze, ale też o innych polskich lotnikach walczących na Zachodzie. Adam Szajdzicki starał się, aby pamiętały o nich młode pokolenia. W 1993 r., wraz z siostrą Heleną, ufundował Votum Lotników - tablicę poświęconą czci poległych lotników polskich okresu międzywojennego i Polskich Sił Powietrznych na Zachodzie. Tablica trafiła do Wyższej Szkoły Oficerskiej Sił Powietrznych w Dęblinie. To jedna z czterech kopii oryginału, który 10.09.1978 r. został ofiarowany klasztorowi na Jasnej Górze podczas VI Pielgrzymki Kombatantów Polski Walczącej. Trzy pozostałe znajdują się w amerykańskiej Częstochowie, w kościele św. Anny w Warszawie i w muzeum im. Gen. Sikorskiego w Londynie.

Agnieszka Kuchcińska-Kurcz

*W tekście korzystałam z informacji i notatek zamieszczonych na licznych portalach dot. polskiego lotnictwa oraz Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie.