Identyfikacja trzech z szesnastu ofiar Grudnia ’70 trwała kilka dni. Pięć osób pochowano bez zawiadamiania ich rodzin. Pochówki odbywały się na ogół między drugą, a trzecią w nocy, bo tak chciała władza. Tylko w kilku pogrzebach, za zgodą SB, uczestniczyli księża.

 

Gdy 14 i 15 grudnia 1970 r., na ulicach Trójmiasta padły pierwsze strzały, zginęli stoczniowcy i przypadkowi przechodnie Rada Ministrów podjęła uchwałę: „Obowiązuje się MO i współdziałające z nią organa do podjęcia wszystkich prawnie dostępnych środków przymusu włącznie do użycia broni przeciwko osobom dopuszczającym się gwałtownych zamachów na życie i zdrowie obywateli, grabieży i niszczenia mienia oraz urządzeń publicznych". Uchwałę dostały do druku tylko niektóre gazety w Polsce.

Dlaczego strzelali

O tym, co postanowiła władza, 16 grudnia ludzie w Szczecinie nie wiedzą. Wiedzą za to, że władza podniosła ceny żywności, a może nawet pensje wojska i milicji. W stoczni im. A. Warskiego w Szczecinie wybucha strajk. Dzień później, z Warskiego, Gryfii i  FAMABUDU robotnicy idą do centrum. Nie jest w stanie zatrzymać ich ZOMO, którego kordon stoi obok budynku prasy. Płonie Komitet Wojewódzki PZPR. ZOMO-wcy wycofują się przed napierającym tłumem do Komendy Wojewódzkiej Milicji. Tłum rusza za nimi. W budynku wybucha panika.

- Mieliśmy telefony z Małopolskiej od strony atakowanej – wspominał ks. Julian Janas, - Milicjanci błagali, żeby księża zrobili jakiś zebrane, przemówili do ludzi, uspokoili ich.

Ludzie wyważają kilofami jedną z bram budynku. Z pobliskiego placu zabaw biorą szalupę, walą w drzwi, gdy w nich utyka, nalewają benzyny i podpalają. Ludzie wpadają do środka komendy. Padają strzały z karabinu maszynowego, ustawionego na dziedzińcu. Giną dwie, może trzy osoby, są ranni. Na szczęście karabin zacina się. Do tłumu  strzelają też z drugiego piętra komendy, oprócz milicji strzela też wojsko. Wojsko strzela też pod więzieniem na Kaszubskiej.

18 grudnia w okolicach stoczni im. Warskiego od przypadkowych kul ginie dwóch przechodniów, w tym uczeń Zasadniczej Szkoły Budowy Okrętów, 16-letni Stefan Stawicki. Pod stocznią stoją czołgi. Gdy rano ludzie wychodzą z zakładu, jeden z wozów usiłuje wyjechać, ale ludzie blokują go szyną tramwajową, pod drugi kładą beczkę z ropą. Wtedy padają strzały.

19 grudnia, w centrum Szczecina, ktoś znajduje zwłoki żołnierza, Stanisława Nadratowskiego. O ciało oparty jest karabin nastawiony na ogień ciągły. Rodzina nigdy nie uwierzy w nieszczęśliwy wypadek, czy samobójstwo, mówi, że na chłopcu wykonano egzekucję za odmowę strzelania do robotników. Rodzice Nadratowskiego to stoczniowcy, on przed pójściem do wojska też pracował w stoczni. Przysięgę wojskową składa kilka dni przed tragedią, 13 grudnia.

- Żołnierz Staś Nadratowski mój ministrant był jedynym człowiekiem, który w grudniu 1970 r. został oficjalnie pochowany w dzień, jako ofiara zajść ulicznych, wspominał ks. Stanisław Szwajkosz.

W tym jednym przypadku wszczęto śledztwo, choć prokuratura powinna to zrobić we wszystkich przypadkach, w których zginęli ludzie. Na liście ofiar szczecińskiego Grudnia ‘70 nazwisko Nadratowskiego znalazło się, choć nagłówek informował, że to nazwiska zabitych 17 i 18 grudnia, a on zginął przecież dzień później. Wykorzystała to propaganda, rozpowszechniając wersję, że także po stronie władzy są ofiary. 5 stycznia 1971, podczas wizyty na Kremlu, I sekretarz KC PZPR Edward Gierek, mówił o samobójstwie żołnierza.

Kłamali

Porozumienie, jakie komitet strajkowy stoczni im. Warskiego zawarł z władzami partyjnymi gwarantowało, że uczestnicy strajku nie będą pociągnięci do odpowiedzialności. Miało ukazać się w prasie i na antenie radiowej. Nigdy się nie ukazało. Ci, którzy brali udział w strajku grudniowym, byli wzywani przez Służbę Bezpieczeństwa na „rozmowy uświadamiające". Niektórych funkcjonariusze SB wyciągali z zakładów pracy do samochodów stojących pod płotem. Robili im w domach rewizje. Grozili, że dziecku może stać się krzywda, że żona może gdzieś zniknąć.

W połowie stycznia „Głos Szczeciński" napisał, że wydział rurowni popiera czynem produkcyjnym kierownictwo partii. Spreparowane zdjęcie pokazywało tłum, zamiast garstki, która przyszła na spęd.

18 stycznia, „Kurier Szczeciński" wydrukował komunikat Prokuratury Wojewódzkiej o tych, którzy zginęli, lub zmarli, wskutek poniesionych ran, w czasie zajść 17 grudnia. Według dokumentów placówek służby zdrowia wydrukowano listę 16 ofiar. „Jak wynika z danych uzyskanych od władz administracyjnych, pogrzeb odbył się na koszt Skarbu Państwa z udziałem rodzin zamordowanych. Rodziny otoczone zostały wszechstronną opieką i pomocą materialną władz państwowych".

Nie wiadomo, co by się stało, gdyby podano wówczas wszystkie okoliczności, w jakich zginęli ludzie, gdyby ujawniono, że pogrzeby ofiar odbywały się w nocy, bo tak chciała władza, która pilnowała też, aby groby grudniowe nie znajdowały się obok siebie.

Oto lista ofiar

Eugeniusz Błażewicz, 22 l. Kierowca w Stoczni Szczecińskiej im. A. Warskiego. Postrzał w klatkę piersiową, rozerwanie wnęki płuc. Zmarł na stole operacyjnym.

Stanisław Kamać, 18 l. Kierowca-mechanik w Miejskim przedsiębiorstwie Komunikacyjnym. Postrzał klatki piersiowej uszkodził wątrobę, nastąpił krwotok wewnętrzny.

Jadwiga Kowalczyk, 16 l. Uczennica II klasy Szkoły przysposobienia Rolniczego. Postrzał w głowę. Zginęła we własnym mieszkaniu.

Daniel Kućma, 24 l. Stolarz w szczecińskim przedsiębiorstwie Budownictwa miejskiego nr 1. Rana postrzałowa klatki piersiowej, złamanie postrzałowe kości ramieniowej.

Roman Kużak, 23 l. Nauczyciel wf w SP 34, rana postrzałowa klatki piersiowej.

Stanisław Nadratowski, 20 l. Żołnierz służby zasadniczej w Jednostce Wojskowej nr 1025 C, przedtem monter kadłubów okrętowych w Stoczni Szczecińskiej im. A. Warskiego. Postrzał głowy, znaleziony na podwórku domu przy ul. Kaszubskiej 63/64.

Henryk Perkowski, 20 l. Szklarz w szczecińskim Przedsiębiorstwie Budownictwa Miejskiego nr 1. Zmiażdżenie głowy. Został przed KW MO przejechany przez transporter wojskowy.

Edward Prysak, 42 l., ciesla. Pięć ran postrzałowych klatki piersiowej i szyi, rana postrzałowa głowy.

Zbigniew Semczyszyn, 23 l., magazynier w Spółdzielni Pracy Transportowo-przeładunkowej Norma. Rana postrzałowa głowy.

Michał Skipor, 19 l., uczeń zawodu w prywatnym zakładzie ślusarsko-samochodowym. Dwie rany postrzałowe klatki piersiowej, rana brzucha i prawej reki.

Jerzy Stawicki, 16 l., uczeń II klasy Zasadniczej Szkoły Budowy Okretów. Rana postzrałowa szyi, z uszkodzeniem duzych nasczyń krwionosnycjh i rdzenia kregowego.

Waldemar Szumiński, 22 l. Pracownik budowlany w rejonie eksploatacji dróg Publicznych w Skoczowie pow. Cieszyn. Rana postzrałowa klatki piersiowej z uszkodzeniem kregosłupa. Julian Święcicki 59 l., ślusarz w Miejskim przedsiębiorstwie Komunikacyjnym. Rana postrzałowa klatki piersiowej.

Zygmunt Toczek, 23 l. Tokarz w warsztatach Zasadniczej Szkoły metalowej. Rana postrzałowa szyi i klatki piersiowej.

Wojciech Woźnicki 21 l., ślusarz w warsztacie prywatnym w Pilchowie. Rana postrzałowa czoła. Janusz Wrzodak, 27 l. Technik budowlany. Rana postrzałowa szyi.

Gazety napiszą jeszcze, że podczas starć z wojskiem i policją w Szczecinie zginęło szesnaście osób, rannych było 110 osób, w tym 68 od kul, najmłodszy miał 11 lat. Nie napiszą, że rodziny zabitych w 1970r. dostały łącznie 440 tys. zł odszkodowań. Dla rannych przeznaczono łącznie 2 mln zł. 30 mln zł władze wydały na remont i wyposażenie spalonego w czasie zajść budynku Komitetu Wojewódzkiego PZPR w Szczecinie.

Ks. Janas zaniesie pieniądze siostrze zabitej Jadwigi Kowalczyk. Założy jej książeczkę oszczędnościową, wystarczy na wkład na kawalerkę. Jednak wiele osób odmawia przyjęcia pomocy. Ludzie z Drzymały, czy Podgórnej mówią, że przez tę pomoc stanie im się krzywda

Styczeń

Wszystko ma swoje granice, strach też. 22 stycznia Warski staje ponownie. Do strajku nawołuje grudniowy lider Edmund Bałuka. Na dachu kiosku, z którego przemawia, jest z nim Adam Ulfik. Stoczniowców z najbardziej zbuntowanego wydziału – rurowni – wyprowadzi Bohgdan Gołaszewski. .

Stocznia zostaje otoczona potrójnym kordonem milicji. Żywność i energia są odcięte. Po Odrze pływają wojskowe łodzie patrolowe. 23 stycznia helikopter zrzuca na strajkujących deszcz ulotek: ”Pomyśl, kto nie chce, abyś znalazł się dziś jeszcze wśród swoich najbliższych?".

Między milicyjne kordony wjeżdża samochód z gigantofonami. Dyrektor stoczni nawołuje do opuszczenia zakładu pracy. Ale komitet strajkowy zaczął krzyczeć swoje komunikaty przez radiowęzeł, a przed stocznią jeżdżą tramwaje z biało-czerwonymi chorągiewkami. Przez chwilę niektóre mają hasła popierające strajk.

Stoczniowcy piszą list do I sekretarza. Cudem dostają zastrzeżony telefon na Wały Chrobrego. Edward Gierek już tam jest.

Zaraz po tym do stoczni przyjeżdża minister spraw wewnętrznych, Franciszek Szlachcic. Gdy komitet składa deklarację bezpieczeństwa dla „Pierwszego” między robotników wchodzi Gierek.

Po dziewięciogodzinnej dyskusji Gierek obiecuje podwyżki, dodatek do płac najmniej zarabiających, zboże z bratnich krajów, dopuszczenie robotników do zarządzania zakładem pracy, wolne wybory do organizacji związkowych i partyjnych na terenie stoczni. Ale naucza, że demokracja nie może być dla wszystkich, i że wydrukowanie postulatów w prasie to już przesada. W pewnym momencie Gierek robi się głodny i prosi o coś do jedzenia. Do stoczni płot przerzucano strajkującym chleb z pobliskiej piekarni. Bochenek podaje sekretarzowi Igor Jasiejko.

I sekretarzowi tężeją rysy, gdy jeden z liderów strajku, Artur Bezia pyta go, kto strzelał do robotników. I jeszcze proponuje, żeby uczcić minutą ciszy poległych w grudniu. Milczą 52 sekundy.

Słowo komunistycznej władzy

Już kilka dni po wizycie w stoczni I sekretarza SB zaczęło nękać tych, których uznano za szczególnie aktywnych podczas strajku. Napady, pobicia, groźby. Nie dają się zastraszyć. Bezia, Ulfik, Gołaszewski wchodzą w skład grupy, która organizuje „czarną procesję”,  pochód pierwszomajowy, który zgodnie z robotniczą tradycją demonstrował co leżało na sercu klasie robotniczej - stoczniowcy przychodzą na majowy pochód w czarnych rękawiczkach, obwiązują chorągwie czarnymi szarfami.  Władza wpada w szał. Nasila represje.

Bogdan Gołaszewski zostaje znaleziony w sierpniu we własnym mieszkaniu, zatruty gazem. Władza szerzy wersję o samobójstwie. Stoczniowcy nie wierzą, Bałuka mówi, ze chwilę wcześniej Gołaszewski dostał książeczkę mieszkaniową z pełnym wkładem na mieszkanie. Nie ma sekcji zwłok, do dziś nie ma odpowiedzi na pytanie, co właściwie się stało.

Adam Ulfik umiera nagle w 1976 r. Wcześniej w mieszkaniu napada go dwóch nieznanych sprawców, odurza chloroformem, odkręcają gaz. Oprzytomnieje na czas. Potem zostanie oskarżony o gwałt na niepełnosprawnej umysłowo dziewczynie – władza w zarzutu wycofa się, ale odium pozostanie. Po latach IPN prowadzący śledztwo w sprawie śmierci obu stoczniowców umorzy sprawę z powodu braku dowodów przestępstwa.

Za granicę ucieknie Edmund Bałuka, do kraju wróci dopiero po wielu latach. Nigdy nie wróci Igor Jasiejko, który dostał azyl polityczny na Zachodzie w 1981 r dzięki zdjęciu, na którym dzielił się chlebem z Edwardem Gierkiem. Jasiejko został na Zachodzie uznany za uchodźcę politycznego z powodu opaski komitetu strajkowego, którą miał na rękawie i która dobrze wyszła na zdjęciu. Kilka miesięcy przed wprowadzeniem stanu wojennego powiedział: ta władza znów będzie ludzi zamykać i to już niedługo.

Artur Bezia – przez lata prześladowany. Podczas wielogodzinnych przesłuchań grożono mu śmiercią, wszczęciem postępowania karnego, wieloletnim więzieniem, krzywdą, jaka stanie się bliskim. Wielokrotnie zwalniany z pracy. Dopiero niedawno prokurator IPN postawił zarzuty znęcania się psychicznego nad Arturem Bezią Markowi Ż., byłemu naczelnikowi wydziału śledczego Służby Bezpieczeństwa w Szczecinie. Śledztwo nie ma precedensu.

Korzystałam z opracowania A. Strokowskiego „Lista ofiar”