Wtedy, gdy przyszedł do niej w październiku, nie był już tak rozmowny i wesoły, jak kilka dni wcześniej. Milczał, patrzył przed siebie, a może w głąb siebie. Czy coś przeczuwał? Przyszli po niego w nocy. 17-letni Henryk Pilść, pierwsza miłość Danuty Szyksznian-Ossowskiej, został zamordowany w wileńskich Ponarach. Był maj 1942 r.

Pamięć o Heńku,  o innych kolegach i koleżankach z klasy i działalności w wileńskiej Armii Krajowej, którzy zginęli w Ponarach, Danuta nosi w sobie przez całe życie. Dziś na Cmentarzu Centralnym w Szczecinie odsłoni pomnik, który szczecińska młodzież ufundowała w hołdzie swoim rówieśnikom – ofiarom zbrodni sprzed  70 lat.

 Przeklęty piękny zaułek

Ponary, miejscowość pod Wilnem, była ulubionym celem wypraw młodych wilniuków: na narty zimą, na majówki wiosną. Przepiękne leśne tereny kusiły grzybami, poziomkami, konwaliami i wrzosami. W okresie międzywojennym przy kolejowej stacyjce powstało osiedle drewnianych domków, enklawa spokoju.

Spokój skończył się wraz z wybuchem II wojny. Polacy poznali najpierw smak okupacji radzieckiej i czas, który nastał po „przekazaniu” przez Armię Czerwoną Wilna Litwinom. Potem, po wybuchu wojny niemiecko-radzieckiej zobaczyli, co znaczy okupacja hitlerowska. Jednym z jej symboli stały się Ponary – to właśnie tu od lipca 1941 do lipca 1944 oddziały SS i litewskiej policji kolaborującej z okupantem zabiły około stu tysięcy Polaków, Żydów, Romów i Rosjan. Zachował się dziennik jednego z żołnierzy Armii Krajowej, Kazimierza Sakowicza, który ze strychu swojego domu widział egzekucje. W dzienniku zapisał, że oprawcy strzelają partiami z tyłu w plecy. Ofiarom każą rozbierać się do bielizny, czasem do naga, potem handlują w Wilnie ich ubraniami i wszelkimi dobrami, które znaleźli przy ciałach. Potrafią rozstrzelać jednego dnia od 200 do nawet 4 tysięcy osób. Przed rozstrzelaniem katują mężczyzn i kobiety, a potem chodzą po trupach zabitych. W sierpniu 1941 Sakowicz zanotował, że rozstrzelano bardzo dużo młodzieży. Pod datą 25 października pisał: „Straszna sobota. Długi pochód skazańców, były to kobiety stare, młode i dzieci – w wózkach i przy piersi”.

Gen romantyzmu

-   Gdy we wrześniu 1939 r. usłyszeliśmy słowo „wojna”, a potem doszły wieści z frontu, a właściwie dwóch frontów, bo przecież Polskę wkrótce zaatakowali Rosjanie, powiedzieliśmy, że rzucamy wszystko, szkołę, domy i idziemy służyć  Polsce. Mieliśmy wówczas po 14-16 lat – mówi Danuta Szyksznian-Ossowska.

Do działalności konspiracyjnej włączyło się wielu chłopców z gimnazjów im. Adama Mickiewicza, Zygmunta Augusta, oo. jezuitów, a także dziewcząt z gimnazjum i liceum im. Elizy Orzeszkowej, Kupiackiego i ss. nazaretanek. Pomagali starszym konspiratorom. Samodzielnie zorganizowali protest szkolny, gdy  zaczęła się akcja litwinizowania polegająca m. in. na  zwolnieniu ze szkół polskich nauczycieli  i wprowadzeniu, jako języka wykładowego, języka litewskiego. Wyrazem protestu był przemarsz polskiej młodzieży przez całe Wilno.  Jednym z organizatorów marszu był Henryk Pilść.

Wysoki, ciemnooki, ciemnowłosy, przystojny. Syn nauczyciela Państwowej Szkoły Technicznej im. Józefa Piłsudskiego w Wilnie dojrzewał szybko. Choć w gimnazjum im. A. Mickiewicza dobrze się uczył, nie zawsze pasował do szkoły z jej nakazami i zakazami, za dużo w nim było fantazji i marzeń. Szybko został zuchem, potem harcerzem. Wychowywany w tradycji romantycznej kultywował pamięć bohaterów narodowych, zwłaszcza księcia Józefa poniatowskiego i marszałka Józefa Piłsudskiego. Narzucił sobie reżim, w efekcie którego chciał stać się taki, jak najlepsi z najlepszych – silny i odważny: dużo ćwiczył, niezależnie od pogody i pory roku, chodził sam do opuszczonych  domów, albo wieczorem – na cmentarz. Wstąpił do Ligi Morskiej i Kolonialnej – marzył o dalekich wyprawach i morzu. Został członkiem Ligi Wolnych Polaków. Nastolatek, poważny i odpowiedzialny, wydawał się dużo straszy, niż był. Miał charyzmę, w gimnazjum było oczywiste, że to właśnie on jest niekwestionowanym przywódcą. Gdy wybuchła wojna  rodzina nie pytała, gdzie znikał Henryk popołudniami i wieczorami, gdzie wychodził na całe niedziele. Przygotowywał się do nauki na tajnych kompletach – chciał zdać szybko małą maturę. I - co zapamiętała rodzina – czytał książki o radioodbiornikach, przynosił do domu jakieś części. Przynosił też broń, którą chował w grobowcach cmentarza Bernardyńskiego, sąsiadującego z posesją, na której znajdował się dom Pilściów.

- W ciemnych latach wojny miłość też istniała, taka czysta i pierwsza – Danuta Szyksznian-Ossowska uśmiecha się do wspomnień. - 1 października przyszedł na moje imieniny, spokojny, radosny. Poszliśmy na spacer do lasu, opowiadał o swoich planach, jak zwykle mówił o morzu, którego nigdy nie widział, a które bardzo chciał zobaczyć. Po czterech dniach przyszedł znowu, ale był zupełnie  inny, beztroska zniknęła.
Wtedy widziała go po raz ostatni.  

Słuchaj, kimkolwiek jesteś

Po latach wyjdzie na jaw, że młodych konspiratorów z Mickiewicza zdradził kolega z klasy – jego losy są nieznane. W nocy po Henia przyszło gestapo. Po rewizji, w czasie której nie znaleziono niczego, co mogłoby obciążyć chłopaka, Henryk, skuty kajdankami, został wyprowadzony. Zawieziono go do aresztu na ul. Ofiarną. Jak się okazało, tej nocy aresztowano 42 chłopców i dwie dziewczyny, siostry Papiniginisówny.

- Heniek przeszedł bardzo ciężkie śledztwo, tortury. Miał zerwane paznokcie u rąk i nóg, wyrwane zęby, poprzypalane ciało – mimo upływu lat pani Danuta nie umie opowiadać o tym spokojnie. –Został przewieziony do więzienia na Łukiszkach, jednego z najstraszniejszych więzień na Wschodzie.
O śledztwie i warunkach życia w więzieniu rodzina Henryka dowiedziała się od współwięźnia syna, który został zwolniony po tym, jak się okazało, że gestapo szuka innej osoby o tym samym nazwisku. Mówił, że Henryk jest dobrej myśli, że na pewno zwolnią całą grupę chłopców „z Mickiewicza”, ostatecznie – wywiozą na roboty do Niemiec. Podobnie opowiadał po kilku miesiącach inny, zwolniony z Łukiszek, współwięzień syna. Mówił, że Henryk namawiał wszystkich do ćwiczeń fizycznych, żeby zachować dobrą formę, do uczenia się nawzajem od siebie języków obcych, żeby czymś pożytecznym zająć czas. Uczył innych „alfabetu stukanego”, dzięki czemu mogły się porozumiewać między sobą poszczególne cele. Koledzy lubili go nie tylko za to, że potrafił podtrzymać innych na duchu, ale że stać go było na zwykły ludzki odruch w nieludzkich warunkach: pożyczenie swetra bardziej zmarzniętym, niż on, podzielenie się żywnością z paczki, którą właśnie otrzymał od rodziny.

Przez więziennego strażnika przesłał do domu dwa grypsy. W pierwszym pisał, że wszystko w porządku, żeby nie martwili się o niego i nie przysyłali żywności, bo pewnie im samym brakuje. Drugi list, z początku maja 1942, pisany był już w zupełnie innym tonie. Było w nim zdanie: „jeżeli spotka nas los tragiczny, to tylko dlatego, że byliśmy Polakami”.

11 maja na Łukiszkach słychać było tupot nóg na korytarzach, jakieś hałasy. Jeden z więźniów Łukiszek, ksiądz, przez rurę kanalizacyjną, przechodzącą przez cele, zapytał „kim jesteście?”. Usłyszał słowa:  „słuchaj, kimkolwiek jesteś, wiedz, że wyrok śmierci nie pokonał nas. Solidarni i świadomi wagi chwili oddajemy życie za Boga i Ojczyznę. Wierzymy, że to, o co walczyliśmy, nigdy nie zginie. Sprawę podejmą inni. Polska powstanie wolna i niepodległa. Powiedz innym. Nie załamał się nikt. Wierzymy, że naszą śmiercią rozporządza Opatrzność, więc jesteśmy spokojni i ufni”.
12 maja 1942 do drzwi pani Danuty zapukał kolega z klasy, który mieszkał w Ponarach.

- Słuchaj, widziałem, jak przywieźli na ciężarówce naszych chłopców – powiedział. – Wśród nich był także Henio.

Pismo z gestapo, w którym napisano, że Henryk Pilść został skazany na śmierć za przygotowanie powstania, przyszło do państwa Pilściów rok po wykonaniu wyroku. Przez 12 miesięcy wysyłali paczki do różnych obozów pracy i koncentracyjnych. Wierzyli, że syn żyje.

Pomnik

O młodzieży wileńskiej, tych najmłodszych żołnierzach AK na Kresach, Danuta Szyksznian-Ossowska opowiadała kiedyś uczniom Liceum Plastycznego w Szczecinie. To postawmy im pomnik, zaproponował ktoś. Wydeptywanie administracyjnych ścieżek trwało cztery lata. Niektórzy pytali dlaczego taki pomnik ma stanąć akurat w Szczecinie. Pani Danuta cierpliwie kserowała informacje o Ponarach i wręczała wszystkim pytającym. Dla wielu osób informacje były szokiem – o Ponarach usłyszeli po raz pierwszy.

- To dla mnie bardzo ważny dzień, to będzie pomnik dla Henia, o którym myślę bardzo często, dla moich towarzyszy broni – mówi pani Danuta. – Aby pomnik powstał, dobrowolnie opodatkowała się młodzież szczecińskich liceów – po 1 zł od osoby. Na odsłonięcie monumentu przyjadą ludzie z różnych stron Polski, w tym rodzina Henia, dziesięć osób.

Pomnik znajduje się niedaleko drugiej bramy Cmentarza Centralnego (pierwsza alejka w lewo od wejścia). Autorem projektu jest Zbigniew Andruszkiewicz ze Stowarzyszenia Architektów Polskich.

- Wertując różne dokumenty zwróciłem uwagę na tablicę pamiątkową, która znajduje się  w Ponarach: skromna, prostokątna, ze złamaną częścią, prawdopodobnie utrąconą przez wandali – opowiada architekt. – Pomyślałem sobie, dlaczego by nie zrobić repliki tej tablicy? Dla mnie utrącenie rogu tablicy stało się symbolem utrącenia młodego życia tych, którzy zostali zamordowani w Ponarach. I dlatego ta nasza płyta też jest taka przetrącona. Nie chciałem, żeby to była płyta nagrobna, ale upamiętniająca młodych bohaterów. Jest na niej ażurowy krzyż i ażurowy znak Polski Walczącej – zależało mi na tym, aby przez te znaki widać było przestrzeń za pomnikiem, żeby całość była zmienna i plastyczna. Na tablicy znajduje się epitafium.

Zbigniew Andruszkiewicz zaangażował się w projekt bardziej, niż przypuszczał. Może zaważył fakt, że jego rodzina pochodzi z Wilna, że wielokrotnie słyszał w domu słowo „Ponary”, że wśród ofiar zbrodni dwie nosiły nazwisko „Andruszkiewicz”? Może to tylko zbieżność nazwisk, a może nie? Od kuzyna słyszał kiedyś o jakieś tragedii rodzinnej związanej z Ponarami, ale szczegółów nie był w stanie ustalić. Jednak całkiem prawdopodobne jest to, że zaprojektował pomnik również swoim bliskim.