Nie ukrywałem tego w rozmowach z prymasem, że mam żal do Pana Boga - mówi ks. Stanisław Skorodecki, więzienny spowiednik prymasa Stefana Wyszyńskiego. - To łaska, przekonywał mnie. Skoro siedzą w wiezieniach ludzie, cała Polska, to dobrze, że Kościół też

jest w więzieniu. To nas zwiąże z narodem.

Ksiądz Stanisław Skorodecki został aresztowany w 1951 r. i skazany na karę 10 lat więzienia. Zarzucono mu tworzenie nielegalnej organizacji i "robotę antypaństwową". Do dziś nie wie, co zdecydowało o tym, że właśnie on został spowiednikiem uwięzionego prymasa, który napisał o nim potem w notatkach: poziom duchowy księdza jest wyższy od wysokiego.

Beton za kolędy

- Nigdy nie mówiłem moim podopiecznym: walczcie o Polskę - wspomina ks. Skorodecki, niegdysiejszy prefekt szkół średnich w Ropczycach. - Chciałem tylko, żeby trzymali się Kościoła. Założyłem Krucjatę Eucharystyczną, Sodalicję Mariańską. Byłem zastępcą komendanta hufca.

Młodzież gromadziła się wokół niego, bo lubił młodych.  Zyskał popularność, gdy cała Polskę przejechał autostopem. Założył drużynę piłkarską, której nazwa "Błękitni" przetrwała do dziś. To właśnie  drużyna była pretekstem do aresztowania.

Ciężkie więzienie w Rawiczu, do którego trafił, było bardzo zimne. Za lekkie przewinienie groził już karcer, na przykład za śpiewanie kolęd w Wigilię Bożego Narodzenia. Za podobne "przestępstwo" ks. Skorodecki trafił do celi nazywanej przez więźniów "Kanadą". Niemal cała schowana pod ziemią, kamienna, z podłogą wylaną betonem, z betonową pryczą i maleńkim okratowanym oknem bez szyby. Skazanym na "Kanadę" więźniom zabierano ubrania. Był luty, środek srogiej zimy. Późnym wieczorem w zamku zazgrzytał klucz.

- Ksiądz tak nie wytrzyma do rana - do celi wszedł żołnierz w waciaku narzuconym na zimowy mundur. - Proszę wyjść na korytarz. Cele sprawadzają dopiero po trzeciej nad ranem.

- Okrył mnie narzutką, na nogi dał słomianki - wspomina ks. Skorodecki. - Posadził przy piecyku i dał gorącej kawy. Pół godziny przed kontrolą wróciłem do celi. Po latach dowiedziałem się, że to  był kapral Józef Kaplita spod Rzeszowa. Chciałbym go kiedyś odnaleźć.

Ks. Stanisław Skorodecki ciężko chorował po wyjściu z więzienia. Z prymasem Wyszyńskim spędził dwa lata.

Gdzie był Bóg

25 września 1953 r., kilka minut przed północą, ktoś zapukał do rezydencji Prymasów Polski w Warszawie. Posłaniec powiedział, że ma pismo do prymasa od szefa urzędu ds. wyznań. Kiedy otwarto drzwi, do środka wdarło się kilku pracowników Urzędu Bezpieczeństwa. Prymas Stefan Wyszyński został wywieziony w nieznane. Nie wiedział dokąd jedzie i na jak długo, czy w ogóle wróci. Zawieziono go najpierw do Rywałda Królewskiego. Kolejnymi miejscami odosobnienia były Stoczek Warmiński, Prudnik, Komańcza.

Do starego klasztoru w Stoczka UB przywiózł siostrę Marię Leonię, więzioną za "szerzenie propagandy" i ks. Stanisława Skorodeckiego. Siostra miała spełniać posługi domowe, ksiądz dotrzymywać towarzystwa prymasowi. Być może liczono, że ks. Skorodecki da się kupić za skrócenie wyroku. Że stanie się donosicielem.

- Miałem świadomość, że prymas mógł mnie wziąć za przebranego księdza, ubeka, tzw. księdza - patriotę współpracującego z władzą - mówi o pierwszym spotkaniu. - Ale podszedł do mnie i powiedział: jesteśmy współwięźniami, jesteśmy sobie obaj potrzebni. Wtedy wyznałem swój  bunt. Pytałem, gdzie był  Bóg, skoro pozwolił aresztować mnie za coś takiego, skoro pozwolił, aby zamknięto prymasa. Zrozum, że to łaska, tłumaczył prymas. Za czasem to zrozumiałem.

Ks. Skorodeckiego wypytywano co o tym, czy owym myśli prymas. Musiał podpisywać oświadczenia, że nie ujawni treści rozmowy nikomu. - A oni w swej prostocie myśleli, że faktycznie będę milczał - śmieje się. Przed pytaniami zasłaniał się tajemnicą spowiedzi. Prymas zrobił go swoim spowiednikiem.

Stoczek był tak zimnym więzieniem, że prymas nie przespał  ani jednej nocy. Chodził po celi przykryty kocem. Na szczęście przeniesiono go do Prudnika.

Być może do zmiany miejscach pobytu  prymasa przyczynili się żołnierze. Więzienia strzegło kilkudziesięciu żołnierzy Korpusu Bezpieczeństwa Narodowego i funcjonariuszy SB. Na strychu klasztoru stały karabiny maszynowe, na wypadek, gdyby ktoś, jak mówiono, próbował odbić prymasa. Wystarczyło odsłonić kilka  klepek dachu, żeby stanowisko ogniowe było przygotowane. Co kilka dni żołnierze kontrolowali stan broni. Pewnego dnia, gdy zerknęli na przechadzających się po ogrodzie więźniów, zamarli.

- Mówiono nam, że pilnujemy Gomułki - opowiadał jeden z żołnierzy po latach. - Tymczasem zobaczyliśmy dwóch księży. Rozpoznałem prymasa.

Po okolicznej wsi szybko rozniosła się wieść, kto tak naprawdę siedzi w Stoczku. Władze zdecydowały, że więźnia trzeba przenieść. Gdy wyjeżdżał w więziennej karetce, przy bramie stali ludzie. Rzucali kwiaty na samochód. Prymas podniósł zasłony okienek i pobłogosławił wszystkich.

On mi służył

Prymas Stefan Wyszyński w rozmowach ze swoim spowiednikiem nie krył obaw, co do swoich przyszłych losów.

- Ty masz wyrok, wiesz, ile będziesz siedzieć - mówił. Ja żadnego wyroku nie mam. Zobaczysz, że pewnego dnia wywiozą mnie w nieznane, a ludziom powiedzą, że zostałem uprowadzonny.

- Mimo wszystko, kiedy widział, że razem z siostrą Leonią jesteśmy przybici, brał nas na rozmowę i coś opowiadał - wspomina ks. Skorodecki. - Bardzo lubił obserwować przyrodę. Pokpiwał, że jemiołuszka, która uwiła gniazdo we framudze więziennego okna, zrobiła to bez zgody UB. Mówił, że jesteśmy najmniejszą parafią na świecie, najmniejszą diecezją.

We wspomnieniach spowiednika prymas był osobą bardzo uporządkowaną. Każdy dzień miał swój grafik, musiały znaleźć się w nim miejsca na nabożeństwo, wspólne i indywidualne modlitwy, medytacje, studia.

- Prymas uchodził za surowego, nieprzystępnego. Tymczasem, gdy byłem chory, przychodził  do mnie, brał mnie na ręce, zawijał w swój koc i zdejmował z siennika, obmywał. Potem wietrzył celę i kładł na poprawione  wyrko.

Grzecznie choć z dystansem prymas zwracał się do obsługi więzienej.

- Kiedyś spacerowaliśy w Wigilię po ogrodzie. Zobaczyliśmy, że na służbie został człowiek, który zwykle nas pilnował. Ksiądz prymas pozdrowił go i pytał, że chyba ciężko służbę w taki wieczór pełnić, gdy cała rodzina czeka. Życzył mu wszystkiego najlepszego. I ten człowiek powiedział cichutko: Bóg zapłać ojcze, użył słów, których nigdy wcześniej nie wypowiadał. Buliśmy zszokowani. To teraz pomódlmy się za niego, zaproponował prymas.

W Prudniku dwa razy zjawili się wysocy dostojnicy państwowi i partyjni. Raz zapytali, czy prymas zechciałby wybrać sobie miejsce pobytu. Odmówił. Innym razem pytali, jak widzi sprawy Kościoła. Powiedział, ze trudno mu cokolwiek mniemać, skoro nie ma dostępu do informacji. W końcu poinformowano, że zostanie przewieziony w lepsze warunki, do Komańczy.

Ostatnia wizyta władz miała miejsce już po Październiku '56. Prosili, żeby prymas jak najszybciej zechciał pojechać do Warszawy. Na początku odmówił, bo ślubował, że jak tylko wyjdzie na wolność, uda się z podziękowaniem do Częstochowy. - Ale w stolicy ludzi nam nie uwierzą, jak z pustym samochodem wrócimy, może dojść do rozlewu krwi - przekonywali. Ustąpił.

Opowieść po latach

Po wyjściu z więzienia prymas wielokrotnie zapraszał do Warszawy ks. Skorodeckiego. Proponował mu różne kościelne zaszczyty.

- Proszę tego nie robić, poprosiłem w końcu - wyznaje spowiednik. - Nie chciałem, żeby ktoś zarzucił mi, że próbuję na uwięzieniu z prymasem zrobić karierę.

Gdy Stefan Wyszyński umierał prosił, aby przyjechał do niego pożegać się jego współwięzień. Takie było ich ostatnie spotkanie.

Ks. Stanisław Skorodecki trzy razy spotkał oficerów przesłuchujących go w czasie śledztw w poszczególnych więzieniach. Jednego z nich zaledwie kilka lat temu  zobaczył w szczecińskiej katedrze. Spowiednik prymasa długo nie chciał nic mówić na temat czasów więziennych. Dopiero niedawno został przekonany, że jako jedyny żyjący świadek więziennych losów prymasa ma taki obowiązek.